Strona główna felieton Podniebienie konesera

Podniebienie konesera

0
PODZIEL SIĘ

Uwaga! Nowa promocja w sieci sklepów spożywczych na literę „L”: przyjdź do sklepu nago, a wszystko, co włożysz do koszyka możesz wynieść bez płacenia. Serio? Nie, to żart. Ale na początku listopada 2016 miała miejsce we wspomnianej sieci sklepów bardzo podobna akcja. To znaczy – na pierwszy rzut oka w ogóle niepodobna, ale gdyby tak dobrze się zastanowić…

Pewnego listopadowego dnia, wychodząc ze sklepu na literę „L”, jak zwykle przeglądałam swój paragon. Siatka wcale nie była ciężka – parę rzeczy na kolację i obiad na następny dzień – a suma na moim paragonie przekroczyła siedemdziesiąt złotych. Wiem, wiem – tyle teraz kosztuje „życie”. Coś jeść trzeba. Przypadkowo zwróciłam uwagę trzy osoby energicznie krzątające się przy jednej ze sklepowych kas, które wypakowywały z przeogromnych worów puste opakowania. Kasjerka kasowała te opakowania czytnikiem jak normalne towary, jednocześnie sprawdzając coś na przeszło metrowej długości paragonie. Co tam moje siedem dych! Tutaj suma przekroczyła dwa i pół tysiąca złotych!! (Dla wielu osób to całkiem niezła, a nawet wręcz nieosiągalna, miesięczna pensja). W dodatku okazało się, że jest to kwota, którą w zamian za przyniesione do sklepu wory śmieci i paragon, dostanie w postaci zwrotu na kartę płatniczą pani reprezentująca wspomnianą trójkę „klientów”.

Moja pierwsza myśl: ej, ja też tak chcę! Niestety – okazało się, że promocja „Sprytnie i tanio” już się skończyła. No i po raz kolejny potwierdziło się, że brak mi sprytu, więc tanio nie będzie… Ale o co w ogóle w tym wszystkim chodziło? Okazuje się, że rzeczona promocja w sieci sklepów na literę „L” dawała klientom możliwość zwrotu określonych produktów, które ich nie satysfakcjonują. Chwileczkę – czy to przypadkiem nie standard? Nie do końca, bo tutaj wystarczyło oddać puste opakowanie i dowód zakupu. Ach, dlaczego nie było tej promocji w sieci sklepów obuwniczych na literę „D”?

Tak sobie nieśmiało myślę: przecież nikt – po wyprawieniu, dajmy na to – imprezy urodzinowej albo stypy dla kilkudziesięciu osób – nie żądałby później zwrotu kosztów zjedzonego jedzenia i wypitych napojów od sklepu, w którym wcześniej się zaprowiantował. Zatem: albo w sieci sklepów spożywczych na literę „L” sprzedaje się tylko paskudne żarcie, co go nawet głody pies nie chciałby trącić ogonem albo niektórzy nasi rodacy mają naprawdę wyrafinowane poczucie smaku. Według mnie innego wyjaśnienia nie ma. Jakaś luka w moim rozumowaniu? Że niby ludzie jednak to paskudne żarcie w rzeczywistości skonsumowali? Możliwe, ale jak inaczej w pełni przekonać się o paskudności czegoś, jeśli się tego naprawdę gruntownie i do cna nie zbada albo też, w ramach poświęcenia się dla dobra ogółu, nie dokona się siłą i godnością własnego przewodu pokarmowego – aktu destrukcji tej paskudnej rzeczy?! Jeszcze jedna rzecz na koniec: większość sprytnych smakoszy z pewnością nie płaciła za swoje zakupy gotówką. Kto dziś nosi w portfelu dwa i pół tysiąca w gotówce? Więc spytam tak czysto hipotetycznie: co się stanie jeżeli niektórzy z tych klientów, którzy skorzystali z opisanej promocji, przyjdą znowu za jakiś czas na zakupy do „L” i za pomocą tych samych kart płatniczych zapłacą za produkty, które wcześniej im nie smakowały? Dyskont będzie dysponował listą „kłamczuszków”, których chętnie poznałyby bliżej takie instytucje jak policja czy urzędy skarbowe? Czy też może po prostu menedżerowie sieci mają zamiłowanie do eksperymentów, specyficzne poczucie humoru (kto bogatemu zabroni?!) albo też, z racji rosnącego spożycia cukru, postanowili przeprowadzić narodowe liczenie buraków.

Aurelia Miłek

Dodaj komentarz

avatar
  Subscribe  
Powiadom o