Strona główna felieton Nie lubię ciebie, bo nie lubię siebie

Nie lubię ciebie, bo nie lubię siebie

0
PODZIEL SIĘ

Maniery, zwyczaje, przyzwyczajenia, praktykowane rytuały, a przede wszystkim koszmarne wady są tym, co najłatwiej dostrzegamy w drugim człowieku. Właśnie one (tak, tak – koszmarne wady też!) wraz z innymi charakterystycznymi cechami jak wygląd, barwa głosu, sposób chodzenia czy gestykulacji sprawiają, że ktoś staje się dla nas interesujący. Trudno bowiem przypuszczać, aby interesował nas ktoś, kto jest, w naszym mniemaniu, zupełnie typowy i przeciętny.

Na etapie zauroczenia i zakochania przywary wydają nam się słodkie i niewinne, a jednocześnie czynią nasz obiekt westchnień z dnia nadzień coraz bardziej realnym. Sprowadzają powoli na ziemię nasz scenariusz wyimaginowanej love story i z czasem ideał staje się zwykłym człowiekiem, aż w końcu przychodzi czas, kiedy zdajemy sobie sprawę, że znudziły się nam już te „drobiażdżki”. Na przykład – na początku znajomości notoryczne, drobne spóźnienia były nawet urocze, z czasem stały się ledwie do przyjęcia, a teraz: daj już spokój, kochanie, nie możesz się postarać być punktualny? Nie możesz się wyzbyć się swoich przyzwyczajeń? Nie możesz być mną? Problem akceptacji cudzej odmienności to w dużej mierze problem akceptacji swojego postrzegania tej odmienności. To przecież w gruncie rzeczy mój problem, że nie potrafię sobie poradzić ze swoim postrzeganiem kogoś. A może najbardziej drażnią mnie w nim czy w niej moje własne wady?

Dyskomfort postrzegania innych ludzi wynika niestety z naszych najgłębszych lęków i najbardziej tłumionych kompleksów. Jeżeli pomyślę, o kimś dajmy na to: Co za cham!, jest mi jednocześnie trochę głupio, że postrzegam kogoś w taki sposób. Zamiast czuć tylko i wyłącznie niechęć do tej osoby, czuję też odrazę do siebie, że mam tak nieodpartą potrzebę dobitnie kogoś ocenić, że ten ktoś jest – mimo wszystko – na tyle dla mnie absorbujący, żeby poświęcam mu tyle emocji! A może swoje własne zachowanie często uważam za chamskie, ale za wszelką cenę staram się odegnać te myśli? Przyznanie się przed samym sobą do wad i błędów jest o wiele trudniejsze niż ocenianie kogoś.

Jeżeli wiem, że nie zamierzam się zmieniać, tylko z tego powodu, że ktoś ma jakiś problem ze mną, to dlaczego oczekuję, że ktoś będzie się przeobrażał pod moje dyktando? Wiem przecież doskonale, że gdy będę w stanie tak bardzo kogoś zmienić, że zdołam go usidlić jak zwierzę schwytane w pułapkę, unieszczęśliwię tę osobę. Czy zaspokojenie mojej próżności może odbywać się czyimś kosztem? I znowu nadarza się okazja żeby coś z tym zrobić, bo zbliża się Boże Narodzenie i Nowy Rok. Więc może rzeczywiście najlepiej zacząć od siebie? Ale, że niby od zmieniania siebie, pracy nad charakterem, pozbycia się wad? Tyleż to postanowienie chwalebne, co nierealne do zrealizowania, a przynajmniej nie w krótkim czasie. Na dobry początek o wiele łatwiej jest przyznać się do swoich śmiesznostek i oswoić je – polubić, a przynajmniej zaakceptować siebie. Może dzięki temu łatwiej będzie nam tolerować wady innych, przymykać czasem oko, dawać szansę, wybaczać i wreszcie – swobodnie oddychać?

Aurelia Miłek

Dodaj komentarz

avatar
  Subscribe  
Powiadom o