Strona główna felieton Nie lubię grzecznych dzieci

Nie lubię grzecznych dzieci

0
PODZIEL SIĘ

Bądź grzeczny! Bądź grzeczna!… A ja wolę życzyć swojemu dziecku miłego dnia! Dlatego też zwykle, rano, odprowadzając synka do przedszkola, mówię mu „Baw się dobrze!”. Czasem wspomnę, żeby słuchał wychowawczyni i mówię: „Słuchaj pani!”, bo chcę mieć kulturalne i odpowiedzialne dziecko, ale unikam posługiwania się słowem „grzeczny”. Chcę żeby moje dziecko było bezpieczne, mądre i dobre dla innych ludzi… ale wcale, a wcale nie chcę żeby było grzeczne i, przyznaję bez odrobiny zażenowania, że po prostu nie lubię, naprawdę nie lubię grzecznych dzieci. Dziecko, potakujące: tak, mamusiu; dobrze, tatusiu; już idę, już sprzątam, już jestem – przeraża mnie jak Sahara Eskimosa.

Wielu z nas boczy się na tak zwane bezstresowe wychowanie, a niektórzy uważają, że właściwy czas, żeby się „wyszumieć” przypada najwcześniej po osiemnastych urodzinach, po wyprowadzce dziecka z domu (bo czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal), a jeszcze lepiej po uzyskaniu niezależności finansowej. Tymczasem wzorzec i definicja bezstresowego wychowania nie istnieją! „Bezstresowo” wcale nie musi oznaczać przyzwolenia na każde widzimisię, nie musi prowadzić do wychowania wstrętnego, rozkapryszonego (albo wręcz rozwydrzonego) egoisty i nie jest też wcale wymysłem ostatnich kilkunastu lat.

Poczytajmy na przykład książki, urodzonej na początku dwudziestego wieku, Astrid Lindgren. Okazuje się, że dziecko które czerpie radość z kreatywnego myślenia, wyjada całą świąteczną kiełbasę ze spiżarni i wciąga na maszt zamiast flagi małą siostrę (jak Emil); dyskutuje z dorosłymi i na każdy temat ma własne zdanie (jak Pippi) albo stoi godzinami przy zakurzonej szosie, zachwycając się „Ach, jakiż piękny, piękny kurz!” (jak dzieci z Bullerbyn) wcale nie musi być krnąbrne i niedobre, czyli jak to się zwykło mówić „niegrzeczne”.

Nauczenie dziecka karności; wpojenie mu, że zdyscyplinowanie jest naturalne, a dyskutowanie z dorosłymi w ogóle nie wchodzi w grę – nie jest według mnie wychowywaniem tak zwanego grzecznego dziecka, ale tresowaniem go. Założenie sobie celu, że wychowamy grzeczne dziecko niesie ze sobą niebezpieczeństwo pozbawienia dziecka indywidualizmu i kreatywności i, co jest powszechnie wiadomym faktem, prędzej czy później wywoła syndrom spuszczenia ze smyczy. A kiedy nastolatek albo i nawet dorosły zaczyna zabawę w spóźnione dzieciństwo, kiedy zaczyna w dojrzałym życiu bawić się w dziecko – niesubordynacja ma zwykle znacznie poważniejsze konsekwencje niż skakanie po kałużach albo upaćkanie ściany farbami. Wyrwanie się z ryz norm, form i zakazów przez dorosłego nie powoduje konieczności wyprania ubrania, zakupu farby do odnowienia ściany czy świecenia oczami przed teściami albo sąsiadką. Bo kiedy dorosły nadrabia dzieciństwo, ktoś na pewno będzie cierpiał: alkohol, narkotyki, niezaplanowane macierzyństwo, problemy z prawem, zerwane więzi rodzinne – nie są to bynajmniej dziecięce igraszki.

Zakazujmy dziecku rzeczy szkodliwych i podłego zachowania, ale nie osaczajmy go zakazami i nie hodujmy sobie kukiełki na sznurku. Nie mówmy dziecku, żeby było grzeczne – mówmy jakie zachowania są niewłaściwe i dlaczego. Prosty zakaz, wydanie polecenia są wprawdzie łatwiejsze niż ciągłe tłumaczenia i rozmowy, ale gdybyśmy wszyscy szli na łatwiznę i na siłę wtłaczali się w sztywne konwenanse – nie byłoby bajek Astrid Lindgren, a zapewne też i laptopów, internetu i żarówek.

Aurelia Miłek

Dodaj komentarz

avatar
  Subscribe  
Powiadom o